sobota, 29 sierpnia 2015

Dos

Sen nie był jej mocną stroną. Długie godziny przekręcała się z boku na bok, bezskutecznie zmuszając swój organizm do odpoczynku. Wpatrywała się w rozświetlone ulice Madrytu idealnie widoczne z dziewiątego piętra niezwykle luksusowego apartamentu, owijała kołdrę wokół nieosłoniętych niczym nóg i bawiła się rozpuszczonymi włosami, ale w głowie miała tylko jedną, nie dającą jej spokoju myśl. Co ona tutaj w ogóle robiła?! Jakim cudem trafiła do mieszkania samego Ikera Casillasa i dlaczego nie uciekła, skoro nadarzyła się ku temu okazja? Wzdychała za każdym razem, gdy przed jej oczami majaczyło wspomnienie jazdy samochodem. Cała się trzęsła i choć wiedziała, że jedną decyzją przekreśla wszystkie wpajane przez rodziców zasady, nie umiała wysiąść. Uciec, zapomnieć o tej sytuacji. Coś ją powstrzymało. Coś, czego nawet nie umiała określić, opisać zwykłymi słowami. Bo była to rzecz niezwykle nadzwyczajna.
Zasnęła dopiero nad ranem, gdy przez duże okna do gościnnej sypialni zaczęły się wpraszać pierwsze promienie wschodzącego słońca. Zasłoniła wówczas grube zasłony i po położeniu się do łóżka z ulgą stwierdziła, że teraz czuje się zmęczona. Wyczerpana bezcelowym rzucaniem się po miękkim materacu. Wydarzeniami z przeżytej nocy.
Kilka godzin później, obudzona potwornym, pulsującym bólem głowy, otworzyła przekrwione oczy, po czym z niesmakiem spojrzała na zegarek. Była piętnasta. Pora zbyt późna na lunch i zbyt wczesna na obiad, choć czuła, jak wnętrzności podchodzą jej do gardła, a brzuch buntując się wydaje z siebie ciche, denerwujące burczenie. Powoli wstała, dotykając opuszkami palców miejsca, gdzie najprawdopodobniej pełną okazałością lśnił teraz sporych rozmiarów siniak. Zasłoniła tę stronę czoła włosami, obciągnęła koszulkę piłkarza, zdecydowanie na nią za dużą i na palcach, jak gdyby nie chciała zwracać na siebie niczyjej uwagi, wyszła z pokoju. Po drodze wstąpiła do łazienki załatwić parę standardowych czynności. A kiedy wreszcie dane jej było stanąć przed lustrem, przeraziła się. Wyglądała jak ostatnie nieszczęście, z, dzięki Bogu, nie tak dużą pamiątką po wczorajszym zderzeniu z drzwiami na czubku głowy, rozmazanym makijażem i włosami w kompletnym nieładzie. Ciemny t-shirt, który Casillas wepchnął jej do rąk przed położeniem się do łóżka sięgał zaskakująco nisko, zakrywając połowę szczupłych, opalonych ud. Rękawek opadał aż po same łokcie, a rozłożenie ramion skutkowało efektem latawca. Lekko skrzywiona zdjęła ubranie i weszła pod prysznic. Z wielką ulgą przyjęła strumień chłodnej wody, muskający jej ciało. Dokładnie pamiętała słowa Ikera, 'W dolnej szufladzie masz parę kosmetyków mojej byłej dziewczyny. Ręczniki są w szafie, po prawej stronie. Nie krępuj się'. Wylała więc na dłonie odrobinę kokosowego żelu. Cieszyła się chwilą odświeżenia, bo spocone, lepiące się ciało było ostatnią rzeczą, której potrzebowała.
Spłukała resztki szamponu, owinęła się ręcznikiem i ponownie stanęła przed lustrem, tym razem w celu rozczesania długich, ciemnych włosów. Następnie wciągnęła na siebie bieliznę z koszulką do kompletu, po czym wyszła z pomieszczenia w o wiele lepszym stanie.
Drobnymi krokami przemierzyła dystans dzielący ją od kuchni. Słyszała dźwięki włączonego telewizora, w którym leciała powtórka meczu ligi angielskiej i słowa wypowiadane przez bramkarza Królewskich. Rozmawiał przez telefon.
- Tak, będę pół godziny wcześniej. Przecież obiecałem. - Gestem pokazał jej, by zajęła miejsce przy stole i chwilę zaczekała. - Sergio! Nawet mnie nie denerwuj! Zaław mi po prostu jedno dodatkowe miejsce, tylko tyle.
Nacias spuściła głowę. Zagryzła dolną wargę, zastanawiając się, jak by to było, gdyby nagle zniknęła. Zapadła się pod ziemię. Bo właśnie to miała ochotę zrobić.
- Czyli jesteśmy umówieni. Tak, osiemnasta trzydzieści przed Kościołem. Jeśli chcesz, zapiszę to sobie. - Wykręcił teatralnie oczami, jednocześnie przeczesując palcami ciemne włosy. - Idź ty się lepiej zajmij Juniorem. Cześć.
Odłożył komórkę na stół, westchnął, po czym z uśmiechem spojrzał wprost w jej twarz.
- Przepraszam Cię, Ramos bywa nieokrzesanym idiotom.
Hiszpanka uniosła kąciki ust, rozpromieniając się.
- Znam takie przypadki.
- Dodatkowo dzisiaj jest chrzest jego syna i stresuje się, jakby miał się ponownie urodzić.
Machnął ręką, jakby lekceważąco, choć wcale nie miał takiego podejścia do owej sprawy. W końcu to on stanie się drugim ojcem dla małego Sergio.
Podszedł do lodówki, wyciągnął z niej talerz załadowany kanapkami i postawił go przed dziewczyną. Sam usiadł naprzeciw, zabierając się za kończenie płatków z mlekiem.
- Smacznego.
- Przecież ja tego nie zjem! - zawołała, szeroko otwierając oczy.
Casillas zaśmiał się szczerze.
- Nie wątpię. - Wzruszył ramionami. - Ale nie wiedziałem, co lubisz, więc zrobiłem po jednej ze wszystkim. Najwyżej wieczorem sproszę tu Marcelo, ten wciśnie w siebie dosłownie wszystko, nieważne w jakich ilościach.
Nacias przełknęła ślinę. Była jednak zbyt głodna, by zaprotestować. Wzięła do ręki pierwszą, lepszą kanapkę. Kilka minut później z talerza zniknęły trzy, a ona, najedzona, z wdzięcznością przyjęła od piłkarza szklankę soku. Pociągnęła łyk, odstawiła naczynie na blat i uśmiechnęła się.
- Dziękuję. - Spuściła wzrok, lekko zawstydzona. - Za wszystko.
- Ale nie masz za co. - Iker zawahał się przez chwilę, jednak zaraz na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. - A poza tym słyszałaś. Zbieraj się, bo za godzinę musimy wychodzić. Sergio mnie zabije, jak spóźnię się chociażby minutę.
Ze zdziwienia uniosła brwi. Czegoś takiego zdecydowanie się nie spodziewała. Liczyła na przesiedzenie tego dnia w zaciszu, może nad książką, których piłkarz miał w domu całą masę, może zatapiając się we własnych, pogmatwanych myślach i jak najszybszy powrót do domu. Chciała zapomnieć o wydarzeniach ostatnich kilku godzin. Wymazać je z pamięci, jak gdyby nigdy nie miały miejsca. Ale najwidoczniej on miał z grubsza inne plany.
- Przecież nawet nie mam się w co ubrać!
- O tym akurat pomyślałem.
Z szybko bijącym sercem wstał i przeszedł do salonu. Wziął w dłonie sukienkę przewieszoną przez oparcie kanapy. Jasną, odciętą pod biustem, z lekkim przedłużeniem tyłu. Przełknął głośno ślinę, w jego głowie bowiem zamajaczyły zdecydowanie zbyt wyraźne wspomnienia. Gdy zobaczył ją na schodach, wyglądającą niczym anioł, wziął pod rękę, uśmiechnął się i wypowiedział jej imię. Gdy przeszli razem do auta, otworzył jej drzwi od strony pasażera, po czym sam wsiadł do środka. Gdy przekroczyli, obejmując się, próg domu Ramosa i usiedli na kanapie. Gdy skradł z jej delikatnych warg wiele dla niego znaczący pocałunek. Żałował, że to wszystko było już przeszłością. Że w jego życiu nie ma kobiety, która czekałaby na niego w domu z obiadem i małym, wierzgającym madridistom. Której mógłby zadedykować każdą wykonaną paradę. Z którą mógłby wyjść na spacer do parku, bez żadnych podtekstów czy też domyślań się ze strony dziennikarzy, kim owa kobieta dla niego jest. Z którą byłby po prostu szczęśliwy.
Po jego policzkach spłynęło kilka łez. Starł je dopiero kiedy zaczęły moczyć jasny materiał. Cierpienie powoli zaczynało zżerać go od środka. Minął już miesiąc, a on nadal nie umiał zapomnieć. Czasami szedł ulicom i wariował. Myślał, że idzie drugą stroną, przytulona do postawnego mężczyzny. Lub że widzi ją w sklepie kupującą ulubiony jogurt malinowy. Wszystko kojarzyło mu się z Alice, nie było dnia, w którym jego myśli nie zeszłyby na jej temat.
Wymusił uśmiech, by nie wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, po czym odwrócił się i wrócił do kuchni. Położył sukienkę na kolanach nastolatki, lekko pociągając nosem. Ona od razu zauważyła jego przygnębienie. Spuściła wzrok, udając, że nie robi to na niej żadnego wrażenia, choć w rzeczywistości zapragnęła wstać, przytulić go i powiedzieć, że cokolwiek się stało, wszystko wreszcie się ułoży. Zamiast tego zaczęła przyglądać się sukience. Krok po kroku, centymetr po centymetrze.
- Jest przepiękna - wyszeptała. - Ale ja nie mogę...
- Możesz. - Casillas położył dłoń na jej ramieniu. - Zrobisz mi tym ogromną przyjemność.
Westchnęła, stając naprzeciwko.
- Przecież nikogo tam nie znam.
- Naprawdę uważasz, że to jakaś przeszkoda? Chłopaki Cię nie zjedzą. Fakt, są trochę zakręceni i niezrównoważeni, ale w razie czego przychodzisz na skargę i robię z nimi porządek.
Nacias zaśmiała się. Nie była pewna, po raz kolejny zresztą, czy podejmuje odpowiednią decyzję, ale pewien błysk w jego oczach kazał zgodzić się bez zbędnych dyskusji.
- W porządku. Pozwól tylko, że pójdę się ogarnąć.
Piłkarz przytaknął. Odprowadził ją wzrokiem w kierunku łazienki, za którymi drzwiami zaraz zniknęła. Wyobrażał sobie spojrzenia znajomych, gdy pojawi się na chrzcie z dziewczyną dwa razy młodszą, ale zupełnie mu to nie przeszkadzało. Cieszył się, że nie będzie musiał iść tam sam. Że po raz pierwszy ktoś w niewielkim stopniu zapełni głuchą pustkę po Alice.
Przeszedł do sypialni, w której znajdowała się druga łazienka. Wziął szybki prysznic, nierównymi ruchami zgolił ledwo widoczny zarost, po czym założył na siebie garnitur z białą koszulą i... Tutaj pojawił się problem. Od dawna był wielkim kolekcjonerem najróżniejszych krawatów. Cienkich, grubych, w kratkę, w paski czy też kółka. Zwykle wyborem zajmowała się jego była dziewczyna, ale teraz... Teraz jej nie było.
Bezwładnie usiadł na łóżku. Ukrył twarz w dłoniach, usilnie walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Nie, tym razem nie będzie płakać. Zaciśnie zęby, przeczeka chwilę słabości i wstanie, czując się silniejszy. Zrobi krok ku zapomnieniu o przeszłości.
Kompletnie stracił rachubę czasu. Z owego stanu wyciągnęło go dopiero ciche pukanie do drzwi i skrzypnięcie nawiasów. Podniósł głowę. Tego zdecydowanie się nie spodziewał.
Hiszpanka wyglądała niesamowicie! Sukienka pasowała niemalże idealnie, podkreślając kobiece już kształty, koturny z wczorajszego wieczoru niezwykle dobrze wkomponowały się w całość, a spięte w luźnego koka włosy i delikatny makijaż tylko dodawały wszystkiemu uroku. Była taka piękna... Nie mógł sobie przypomnieć, czy jakaś nastolatka kiedykolwiek zrobiła na nim równie mocne wrażenie.
- Nie chcę Ci przeszkadzać, ale...
- Jasne, idziemy. - Poderwał się, przelotnie zerkając na tarczę zegara. - Tylko... Mam do Ciebie małe pytanie.
Uśmiechnęła się, zadowolona z faktu, że to ona będzie mogła mu jakoś pomóc, a nie na odwrót.
- Tak?
Odsunął drzwi szafy, pokazując półki z koszulami i rozwieszone na kilku długościach krawaty.
- Który założyć?
- Nie tego się spodziewałam, ale... - Przyjrzała się dokładnie zawartości. - Nie zakładaj żadnego.
Uniósł brwi w geście zdziwienia.
- Ale tak bez krawata?
- Tak bez krawata.
Posłała mu czarujący uśmiech.
- Jesteś pewna?
On nie był.
- Inaczej nie proponowałabym Ci tego.
Westchnął głęboko, przez chwilę bijąc się z myślami. Zaufać jej? Zrezygnować z już charakterystycznej dla niego rzeczy przez słowa jakiejś siedemnastolatki?
- W takim razie możemy iść.
Nacias poszerzyła uśmiech, a piłkarz zaraz odwzajemnił ten gest. Zaprowadził ją do wyjścia, zamknął mieszkanie i wcisnął przycisk od windy, uprzednio chowając kluczyki do kieszeni marynarki.
Pierwszy raz od dawna czuł się radosny. I wcale nie potrzebował do tego wygranej w Champions League czy Pucharze Króla. Uśmiech dawała mu ta niska, za to niesamowicie śliczna dziewczyna z madryckiego liceum.
 
~*~
Chyba zdążyłam przywiązać się do tego opowiadania... ;)
Bardzo, bardzo dziękuję za taką liczbę komentarzy. Szczerze? Nie spodziewałam się i było to dla mnie niezwykle miłym zaskoczeniem.
Teraz czekam na opinie odnośnie akapitów wyżej i pozdrawiam! ;*

niedziela, 23 sierpnia 2015

Uno

To była kolejna, wyjątkowo ciepła noc. Po otrzymaniu telefonu od zrozpaczonej kuzynki wsiadł w samochód nie patrząc na godzinę i ruszył w kierunku centrum. Światło przydrożnych latarni odbijało się od czarnej karoserii, zegarek na desce rozdzielczej wskazywał czwartą dwadzieścia nad ranem, a on myślał jedynie o niedojrzałym siedemnastolatku, najprawdopodobniej ledwo trzymającym się na nogach po hucznej imprezie. Stojąc na skrzyżowaniu zaczął nerwowo stukać paznokciami o kierownicę. Przez jego głowę przelatywało tysiące czarnych myśli. Głupich scenariuszy przedstawiających pomysły dzisiejszej młodzieży. Martwił się. Strach przed tym, co zobaczy niemal zżerał go od środka i najlepiej miałby to wszystko już dawno za sobą. Ale życie takie proste być nie mogło.
Zaparkował przed domem największego idioty madryckiego liceum. Stanął na elegancko ułożonej kostce, trzasnął drzwiami swojego nowego astona martina vanquish, schował kluczyki do przedniej kieszeni lekko wytartych jeansów, które zwykle nosił jedynie w odosobnieniu, po czym skierował się schodami na ganek luksusowo wyposażonego domu. Słyszał dudniącą w środku muzykę, śmiechy, krzyki, czyli standardowe odgłosy towarzyszące bawiącym się dzieciakom. Dzwonienie dzwonkiem, a już tym bardziej pukanie nie miało w takiej sytuacji najmniejszego sensu, dlatego po prostu nacisnął klamkę i wszedł do środka.
Przywitała go nieciekawa mieszanina kobiecych perfum, potu i czegoś, co można było nazwać skutkiem nadużycia alkoholu - wymiocin. Ze zmarszczonym nosem przebrnął przez przedsionek, dostając się w sam środek szalonej, choć już uszczuplonej dyskoteki. Pokręcił głową widząc przystawiające się do kompletnie pijanych chłopaków, wymalowane dziewczyny i zaczął szukać w tłumie swojego chrześniaka. Ale to nie było takie proste. Westchnął, naciągnął na głowę kaptur, by uniknąć zbędnych próśb o komentarz czy wspólne zdjęcie i zaczął przebijać się przez tłum w kierunku kuchni. Następnym celem była jadalnia oraz taras, gdzie wreszcie znalazł tak upragnioną twarz. Stał przy barierce na trzęsących się nogach ze szklanką w dłoni, śmiejąc się ze słów uroczej, choć zdecydowanie zbyt wyzywająco ubranej szatynki.
- Aleix!
Casillas nie miał najmniejszego zamiaru użerać się z zapitym siedemnastolatkiem. Przegonił Hiszpankę machnięciem ręki, po czym złapał za rękaw bluzy chłopaka w celu zaciągnięcia go od samochodu. Nie miało to jednak większego sensu, bowiem młody schlał się niczym rasowy alkoholik i przy pierwszym kroku poleciał na kolana.
- Ty chyba upadłeś na głowę! - westchnął Iker, kładąc sobie jego ramię na karku.
Mocno chwytając chłopaka w pasie, zaczął prowadzić go przez tłum do wyjścia. Nie przejmował się towarzyszącymi im chichotami czy głupawymi komentarzami wykrzykiwanymi przez zawodników piłkarskiej drużyny numer jeden w szkole. Nawet przez głowę nie przeszło mu zdjęcie kaptura przysłaniającego twarz i nagadanie im do rozumu, bo następnego dnia pewnie i tak będą leżeli z głową w kiblu. Doczołgał się więc do przedpokoju powstrzymując chęć wzięcia chrześniaka na ręce, czym narobiłby mu jeszcze większego wstydu. Drzwi otworzył kopniakiem, tak było po prostu wygodniej. Zamarł słysząc ich zderzenie z twardą powierzchnią i wreszcie głuchy dźwięk spadania po schodach.
Szybko wyszedł przed dom, zapominając o bawiących się wewnątrz ludziach. Na widok trzymającej się za głowę dziewczyny w białej, zwiewnej sukience zrobiło mu się niedobrze. Zostawił Aleixa przy barierce, po czym zbiegł na dół z mocno bijącym sercem. Delikatnie położył dłonie na jej ramionach i z zatroskaniem spojrzał prosto w twarz.
- Bardzo boli?
Pytania o przebieg wydarzeń nie miały sensu. Sam najlepiej wiedział, że z pełnym impetem przyłożył jej drzwiami w czoło. Dlatego odetchnął z niewiarygodną ulgą, gdy mu odpowiedziała.
- Trochę - wydusiła, powstrzymując napływające do oczu łzy. - Ale nic mi nie jest.
Spróbowała wstać, jednak bramkarz drużyny ze stolicy Hiszpanii stanowczo ją przytrzymał. Nie chciał, by przez głupotę pomieszaną z roztrzęsieniem jeszcze bardziej pogorszyła już i tak nieciekawą sytuację. Pijany, właśnie wymiotujący do ogródka siedemnastolatek, stratowana dziewczyna, brakowało tylko przejechanego kota sąsiadki leżącego na środku ulicy.
Rozejrzał się wokoło z zastanowieniem. Musiał myśleć racjonalnie.
- Zabieram Cię do lekarza.
Brunetka spojrzała na niego ze strachem w oczach.
- Ale...
- Bez protestów! - przerwał jej niemal od razu. - Spokojnie, nic Ci nie zrobię.
Ostrożnie wziął licealistkę na ręce. Chwilowo przeniósł wzrok za siebie, by zarejestrować aktualny stan swojego chrześniaka. Zniesmaczony i lekko podłamany tym widokiem zaczął przemieszczać się w stronę zaparkowanego na poboczu auta. Postawił dziewczynę na ziemi opierając ją plecami o karoserię, po czym wyciągnął z kieszeni spodni kluczyki.
- Jak masz na imię? - spytał dość niespodziewanie.
Przełknęła głośno ślinę, zastanawiając się, o co mu w ogóle chodzi. Nic jej nie było. Tylko trochę bolała głowa, ale mało to razy w życiu jeszcze się w nią uderzy?
- Nacias - wyszeptała, spuszczając wzrok. - A pan?
Uśmiechnął się pod nosem. Jeszcze go nie rozpoznała.
- Żaden ze mnie pan. Nie jestem wcale taki stary! - Otworzył drzwi od strony pasażera i pomógł jej wsiąść. Chciał zapiąć też pas bezpieczeństwa, ale zawstydzona Hiszpanka od razu go uprzedziła. - Iker - dodał przelotnie.
- Iker? - Zmarszczyła brwi. - Jest pan... To znaczy jesteś Baskiem? - poprawiła się widząc pełną wyrzutów minę piłkarza.
- Nie. - Automatycznie pokręcił też głową. - Pochodzę z Móstoles.
- O... - wymknęło jej się.
Od razu tego pożałowała, bo na twarzy poczuła gorąc krwistych rumieńców. Dziękowała w duchu, że jest ciemno i mężczyzna nie mógł ich zobaczyć.
- Teraz wybacz. - Wskazał palcem na siedzącego pod ścianą dużej willi Aleixa. - Muszę zaciągnąć tego nieudacznika do auta.
Przytaknęła, delikatnie się uśmiechając. Miała wielką ochotę uciec. Wykorzystać ten dogodny moment, odpiąć się i po prostu biec ile sił w nogach przez długą ulicę madryckich bogaczy. Coś ją jednak powstrzymało. Starała się określić dokładniej przyczynę, która zatrzymała jej nogi na miejscu. Chęć poznania tego zaskakującego człowieka, czy może próba ucieczki od imprezy będącej zdecydowanie wydarzeniem niepasującym do jej skromnego, aczkolwiek wybrednego gustu? Poddała się. Nie wiedziała, co to mogło być.
Wyjęła z torebki telefon i wystukała wiadomość tekstową.
Do Fran: Wybaczcie, ale nie dam rady wrócić. Długa historia, wszystko wam jutro wyjaśnię. Zadzwonię, jak będę mogła. Całuję i przekaż Alesi, że nic mi nie jest. Nie chcę, by niepotrzebnie się martwiła:))
Zacisnęła palce na obudowie. Nie była pewna co do słuszności podjętej decyzji, ale ucieczka straciła prawo do udania się w stu procentach, bowiem tylne drzwi otworzyły się, by przyjąć do środka spitego siedemnastolatka. Schowała przedmiot na miejsce i odwróciła głowę. Jej serce szybciej zabiło. Właśnie skojarzyła fakty, ze zdecydowanie zbyt dużym opóźnieniem. Przynajmniej jak na piątkową uczennicę. To był ten Aleix! Aleix Jimero, chrześniak samego Ikera Casillasa, legendy Realu Madryt, najlepszego bramkarza na całym świecie, człowieka, którym podniecała się połowa jej szkoły!
Wzięła parę uspokajających oddechów. Czy naprawdę miała jechać jednym samochodem z osobą tak piekielnie medialną i rozpoznawalną nawet w najciemniejszych zakątkach odległych, europejskich krajów? Chyba nie miała wyboru...
 Wbiła wzrok w podłogę, gdy miejsce za kierownicą zostało zajęte. Nie wiedziała do końca, jak się zachować. Piłkarz zdjął kaptur, dzięki czemu potwierdziła swoją i tak trafioną teorię.
Ruszyli. Przez całą drogę panowała ogłupiająca cisza przerywana jedynie spazmami jęków i głupich wypowiedzi ze strony Aleixa. Mijali luksusowo wyglądające wille, ogrodzony park ze sporych rozmiarów palmiarnią, ulubioną kafejkę Nacias, którą odkryła wraz z przyjaciółkami, pewnego felernego dnia, gdy zgubiła nowo otrzymanego szczeniaka chwilę przed spadnięciem ulewnego deszczu, aż dotarli do celu. Auto zatrzymało się na podjeździe uroczo wyglądającego domu z fikuśnym płotem. Silnik zgasł, przez co głuchość zaczęła ciążyć im zdecydowanie bardziej, niż wcześniej.
- Muszę go odstawić - oznajmił Iker, łapiąc za klamkę. - A później pojedziemy do szpitala.
Navarro panicznym ruchem złapała jego ramię.
- Ale ja nie potrzebuję żadnego lekarza. Szpitala tym bardziej! - Zmieszała się, gdy spojrzał prosto w jej stalowe tęczówki. - Już mi lepiej.
Piłkarz westchnął dosadnie.
- Gdzie mieszkasz?
- Piętnaście minut drogi stąd, ale... - Spuściła głowę w geście porażki. - Ale nie mam kluczy, a moi rodzice są w Anglii. Wracają pojutrze.
Mężczyzna otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
- Zostawili Cię samą, bez kluczy?
- Nie, no co ty! - zaprotestowała od razu. - Nocowałam u Francesci. Tylko została na imprezie, dlatego najlepiej będzie, jak mnie podwieziesz pod jej dom i po prostu zostawisz.
Prychnął, wyrażając swoje poglądy w kwestii jej idiotycznego pomysłu.
- Jasne! Najlepiej wywiozę Cię od razu do lasu i przywiążę do drzewa. - Przez chwilę patrzył przed siebie. To był charakterystyczny efekt uboczny chwil, w których podejmował ważne decyzje. Do głowy przychodził mu tylko jeden, lekko szalony pomysł. - Zostaniesz przez ten czas u mnie.
Nie był pewien, czy dobrze zrobił. Ale nie mógł jej tak po prostu zostawić.
- Żartujesz! - pisnęła zszokowana. - Przecież tak nie...
- Proszę Cię, bez sprzeciwów. Nie masz tu nic do gadania.
Uśmiechnął się delikatnie. Chciał w ten sposób dodać otuchy zarówno jej, jak i sobie samemu. Nigdy wcześniej nie słyszał o podobnej sprawie. Bał się. To raczej normalna, ludzka reakcja w tego typu sytuacji.
- A teraz poczekaj. Muszę go odnieść, żeby wytrzeźwiał i wysłuchał wyrzutów swojej zatroskanej matki, która wydzwaniała do niego przez całą noc.
Wywrócił teatralnie oczami, po czym wysiadł z auta.
Jedyne co czuł, to dziwnego rodzaju pustkę. Brak osoby czekającej na niego w domu. Kogoś, kto mógłby go skrzyczeć za przywiezienie lekko wstawionej, ślicznej siedemnastolatki. Kobiety jego życia, odczuwającej nic nieznaczącą zazdrość, gdy będzie kładł Nacias do łóżka w pokoju gościnnym.
Iker, ogarnij się! - powtarzał tysiąckrotnie w myślach. - Alice odeszła. Odeszła i już nie wróci. Tak, jak Ci to na koniec obiecała.
Po jego policzku spłynęła pojedyncza łza, ale szybko ją starł. Nie chciał, by ktokolwiek wokół widział tą beznadziejną, cholernie bolesną słabość.
 
~*~
Obecny weekend pod względem wydarzeń zarówno sportowych, jak i osobistych jest dla mnie najzwyklejszą porażką. Mam jednak nadzieję, że chociaż ten rozdział mi wyszedł, dlatego czekam na wasze opinie i dziękuję za wszystkie wspaniałe komentarze pod prologiem. Naprawdę mnie zmotywowałyście ;*

niedziela, 16 sierpnia 2015

Admisión

 Mój kochany!
Wiem, że zawiodłam. Spakowałam walizki, kupiłam bilet na samolot i zostawiłam po sobie jedynie kartkę z głupimi, pozornie pustymi słowami. Ale nie wiedziałam, jak Ci to powiedzieć. Nie umiałam tak po prostu stanąć, spojrzeć w Twoje błyszczące oczy i oznajmić: "odchodzę, mam innego".
Rozumiem, ile przeszedłeś. Że dawno nikomu w pełni nie zaufałeś. I pewnie już nie zaufasz... Wbrew obietnicom stałam się kolejną, zwykłą szmatą, która rzuciła Cię po kilku miesiącach związku. Przepraszam. Przepraszam, że wbiłam kolejny nóż w Twoje i tak zranione serce.
Mogę jedynie powiedzieć żegnaj. Oraz obiecać, że już nigdy nie będziesz musiał mnie oglądać.
Alice
 
~*~
Krótko, ale wydaje mi się, że więcej nie trzeba :)
Przywitam was tylko na nowym blogu, który ma być swego rodzaju podziękowaniem za dwadzieścia pięć lat gry dla nas i już się zmywam. Więc...
Gracias Iker!! ♥